Najnowsze komentarze
A no właśnie, również zauważam tak...
Taaa. Nie miałem okazji przejechać...
dziękuję ci za ten wpis. w PL ogól...
fajnie tek polatać różnymi sprzęta...
Fajne połączenie barw i w ogóle fa...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

09.11.2016 17:03

Norweskie wakacje cz. 4 ostatnia

Witajcie ponownie. Przed Wami ostatnie 3 dni z naszej wycieczki po Norwegii plus epilog z powrotu do Polski. Ostrzegam, dziś będzie długo. Zapraszam do lektury!

Dzień 7


Standardowo w okolicach 9:30 wyruszyliśmy z domku z okolic Olden drogą nr 60 przez Utvik do Birkjelo, a potem E39 do Skei gdzie skręcamy w drogę nr 5 wiodącą do Fjaerland. Przejechaliśmy kilka kilometrów robót drogowych, później fajnymi drogami wjechaliśmy na górę, żeby później oczywiście z niej zjechać. Pogoda póki co dopisywała i było przyjemnie. Po drodze minęliśmy sympatyczne owce, które nic sobie nie robiły z ruchu drogowego.


https://youtu.be/9JObBD-ptJE

We Fjaerland zwiedziliśmy muzeum lodowca. Cena biletu to 120 kR za osobę dorosłą. Muzem jest interesujące i warto je odwiedzić. Dowiedzieliśmy się między innymi dlaczego woda w okolicach ma tak piękny turkusowy kolor. Obejrzeliśmy również inspirujący film o Norweskim lodowcu. Warto dodać, że wyświetlacze z opisem eksponatów mają wgrane wiele języków, w tym nasz ojczysty, co było miłym zaskoczeniem. Samo Fjaerland słynie z tego, że jest miastem książek. W sumie można to podsumować tak, że jest to jedna wielka biblioteczka, lub antykwariat. Na ulicach stoją regały z używanymi książkami, które każdy może sobie wziąć pod warunkiem wrzucenia do puszki stosownej opłaty. Niestety po wyjściu z muzeum rozpadało się i nie mieliśmy okazji przyjżeć się temu z bliska.

Po zwiedzeniu tego wszystkiego cofnęliśmy się tą samą drogą do Skei. Dalej kontynuowaliśmy podróż E39 aż do momentu w którym skręciliśmy w drogę krajobrazową nr 13 "Gaularfjellsvegen". Byłoby pięknie, mineliśmy dużo wodospadów i nowy taras widokowy na końcu trasy zwieńczonej serpentynami. Niestety toneliśmy w chmurach, a deszcz nie pozwalał cieszyć się widokami zbyt długo.

https://www.youtube.com/watch?v=VbFj3wfItuM


Zjechaliśmy z "13" w "55" i zapakowaliśmy się na prom do miejscowości Hella. Cena za nas dwoje i Cielaka to 43 KR. W Sogndalsfjøra jedziemy prosto drogą nr 5 i kierujemy się na kolejny prom w stronę Laerdal gdzie kończymy dzień. Cena za prom to 47 koron.
W Laerdal oczywiście camping był cały zajęty, na szczęście znalazło się miejsce w nowoczesnym pensjonacie. Cena taka sama jak za domek, wiec  550 koron. Nie najgorzej, a warunki bardzo fajne.


Samo miasteczko jest bardzo ładne. Założone w XVIIIw, czas w najstarszej części zatrzymał się. Wrażenie potęguje pustka, spowodowana prawdopodobnie psującą się pogodą. Czyżby "cisza przed burzą"? Mimo to jest bardzo ładnie, można poczuć się trochę jak w westernie, przynajmniej ja mam takie skojarzenia. Wąskie uliczki, wysokie drewniane domy wzdłuż. Styl również jakiś taki podobny. Kawiarnia z postojem dla motocykli i logiem HD w oknie (jakby saloon), hotel, poczta i bank. Tylko rewolwerowców brak.


W końcu zaczyna padać, a my odeszliśmy dość daleko od motelu. Humory jakoś tak troszkę się psują, a mnie nachodzą dość smutne myśli, że tak piękne miejsce, tak pustoszeje. To niestety dość częste w Norwegii i nie tylko (np nasze Mazury i Bieszczady), młodzi uciekają z miasteczek do miast za pracą i wykształceniem, a mniejsze miejscowości zmieniają się w takie umieralnie... Choć może, starszym to pasuje, mają spokój i ciszę z dala od pędu i zgiełku metropolii.
 
Dzień 8


Wyjechaliśmy o 8:30 z motelu w Laerdal. Zrobiłem błąd i na wyjeździe z miasteczka wjechałem do nudnego i depresyjnego tunelu, który ma 24 km długości prostej jak strzała drogi, która tylko raz się lekko wznosi, a później opada. Alternatywą była droga przez góry, która na pewno byłaby o wiele przyjemniejsza, nawet gdyby padało.


Z E16 zjeżdżamy w 601 do Undredal które słynie z najmniejszego w Norwegii kościoła typu stav i koziego sera, ale po wyjeździe z tunelu zaczęło lać, więc długo tam nie zostajemy. Wróciliśmy do E16 i skierowaliśmy się do Vossevangen, gdzie po krótkim postoju dalej brnęliśmy do Bergen. Pogoda pogarszała się z każdym kilometrem. A membrany w naszych ciuchach w końcu puściły. Mój interkom również odmawia współpracy i dalej jadę w ciszy. Julia mogła chociaż posłuchać muzyki.

Gdy w końcu dotarliśmy do Bergen, (E16 na dojeździe do miasta przypomina jakąś dróżkę przez las w górach, nie ma miejsca na wyprzedzanie, same ślepe zakręty, tunele i przepaść z prawej strony, wiec jestem zmuszony wlec się za tirem jakieś 20 kilometrów w deszczu który on potęguje...) byliśmy cali przemoczeni, humory ciężko było nazwać kiepskimi, więc tylko objechaliśmy najważniejsze miejsca, a na dłużej zatrzymaliśmy się tylko w akwanarium, zwanym Akvariet, czyli akwarium. Na wstępie witają nas pingwiny, które stoją pod płachtą brezentu i ani myślą wyjść na deszcz... Rozgrzaliśmy się tam przynajmniej, a i ładnie zaprezentowane ryby i inne morskie stworzenia poprawiły nam nastroje.

Gdy wyszliśmy na zewnątrz, pogoda jakby troszkę się poprawiła, nie padało, kropiło tylko lekko, co zrodziło w nas, nadzieję na lepsze popołudnie w trasie. Nim jednak wyjechaliśmy z Bergen pobłądziliśmy chwilę po mieście, aż w końcu odnalazłem zjazd na E39, a później E16 w kierunku Oslo. Z tej drugiej po kilkunastu kilometrach skręcamy w drogę nr 7.

Oczywiście zaraz zaczęło znów lać, więc przy pierwszej okazji zatrzymaliśmy się na obiad. Podczas jedzenia z kurtek ściekło tyle wody, że okazało się iż siedzieliśmy w jednej wielkiej kałuży... Było to w MIX Bjorkheim Kro og Motell, gdzie w końcu postanowiliśmy zostać na noc, byliśmy zbyt przemarznięci. To pierwszy raz kiedy zakończyliśmy dzień przez wykonaniem planu. Jest wcześnie, ale resztę dnia spędziliśmy pod kocami w łóżkach, oraz próbując wysuszyć ubrania. Co oczywiście nie udało się do końca. Widok z okna mógłby być piękny, gdyby tylko było coś widać przez ulewę... Podobno byliśmy nad samy fjordem. Cena za ten nocleg była wysoka, zapłaciliśmy ponad 1200 koron, ale sytuacja była awaryjna, szkoda mi było naszego zdrowia i lepiej było wydać więcej i zakończyć podróż w dobrym zdrowiu.
 
Dzień 9 - powrót


Pogoda wciąż była tragiczna, całą noc lało i wiało strasznie, a rano było tylko troszkę lepiej. Postanawiliśmy darować sobie Stavanger i wracać do Oslo. Prognozy nie nastrajały optymistycznie, a ja miałem już dość jazdy w deszczu. Nauczony dniem poprzednim, założyłem na komplet Tacomy od Modeki przeciwdesczówkę, co zapewniło mi trochę większy komfort niż dzień wcześniej.

Po śniadaniu, które mieliśmy w cenie, kontynuowaliśmy podróż drogą nr 7 w stronę Norheimsund, gdzie przez mój upór, (byłem pewny, że nauczyłem się drogi i znam ją na pamięć, więc nawigacja była wyłączona) roboty drogowe i zdjęte znaki źle skręciłem. Straciliśmy 2 godziny. Nerwy zaczęły w końcu brać górę nade mną i tempo jazdy wzrosło diametralnie. Dalej za Granvin przejechaliśmy tunelem zmieniającym się w most, a później znów tunel w stronę Eidfjord, gdzie zatrzymaliśmy się żeby się rozgrzać i coś zjeść.
Za Eidfjord, wspieliśmy się na płaskowyż Hardangervidda i jakieś 100-150 km jedziemy na wysokości około 1000 m.n.p.m. Temperatura spadła do 6 stopni, ale nie padało. Było słonecznie pierwszy raz od 3 dni.

Wciąż podążaliśmy drogą numer 7, przejechaliśmy przez Geilo, Gol, Nesbyen i dalej na południe w kierunku Oslo. Po drodze moknęliśmy i schnęliśmy jeszcze kilka razy, ale generalnie nie działo się nic wartego uwagi. Julia złapała tylko doła i zaczeła bardzo marudzić, ale nie dziwiełem się jej. Ostatnie dni podróży, zmieniły naszą sielankę w małe piekiełko.

Około godziny 19:00 dotarliśmy do domu, niedaleko Oslo. Zrobił się wieczór i wreszcie troszkę cieplej. Przywitał nas mój tata, kolacją i gorącą herbatą. Przed nami dwa dni odpoczynku.

Epilog

Nasze wolne od podróży dwa dni spędziliśmy ogarniając troszkę siebie i nasze rzeczy, spacerowaliśmy dużo po okolicy i cieszyliśmy wspólnym wolnym czasem. Zabrałem Julię do Oslo, gdzie zwiedziliśmy intrygujący park Vigelanda, chcieliśmy zwiedzić również muzem łodzi wikingów, jednak tłum jaki tam zastaliśmy skutecznie nas do tego zniechęcił. Julia kupiła jeszcze jakieś drobne pamiątki. Udało mi się wysuszyć interkom w piekarniku. Działa po dziś dzień.

Dzień wyjazdu to 12 dzień urlopu, przywitał nas a jakże, kiepską pogodą. Im bliżej granicy ze Szwecją tym bardziej padało. Ten stan rzeczy utrzymywał się, aż do około 50 kilometrów na południe od Geteborga, później ociepliło się i zza chumr wyszło Słońce. Generalnie droga przez Szwecję minęła szybko, tempo jazdy było dużo większe niż w Norwegii, mimo podobnych ograniczeń prędkości. Wszyscy jechali sporo szybciej niż przepisowe 120km/h z czego również korzystaliśmy. Jednak było płasko i nudno. Typowy tranzyt, zero atrakcji po drodze. Najpierw autostrady i pola wokół, później tylko las. Mimo to 680 kilometrów pokonanych tego dnia minęło błyskawicznie i bez wielkiego zmęczenia.

Na prom w Karlskronie dotarliśmy na czas. Odprawa juz trwała i praktycznie bez kolejki wjechaliśmy w trzewia tego kolosa. Na promie na Julię czekała ostatnia niespodzianka tego wyjazdu, zarezerwowałem piękny pokój na dziobe statku, a głównym punktem programu były nasze zaręczyny, których Julia zupełnie się nie spodziewała. Na szczęście powiedziała tak, chociaż nie jestem pewny czy to przez szok czy ze zmęczenia ;)

Do Gdyni dopłyneliśmy na czas o godzinie 7:00 rano. Sobota 13. sierpnia to szybki przelot autostradą do rodzinnego miasta Julii, Łodzi, a później, po obiedzie, 120 km do Warszawy. Rano troche popadało, ale później było gorąco. Wreszcie normalne wakacyjne temperatury.

Zmęczeni, ale szczęśliwi, kończymy nasz urlop mając mnóstwo wspomnień i wiele przygód za sobą, oraz blisko 3800 kilometrów, których na pewno długo nie zapomnimy.
Nawet mimo przeciwności i trudów podróży, wspominamy go dobrze i chcemy więcej za rok!

Komentarze : 2
2016-11-10 16:12:29 IrekST

Dziękujemy :)

2016-11-09 22:53:29 Calmly

Pierwsze gratulacje dla Was za wytrzymanie tylu kilometrów, a nawet dni w nie sprzyjającej pogodzie. Deszcz naprawdę potrafi dać w kość.
No i gratulacje z powodu zaręczyn. Sam oświadczyłem się mojej obecnej żonie na wypadzie motocyklem we dwoje w miesiącu listopad do Kotliny Kłodzkiej :)

  • Dodaj komentarz